Mordy i rabunki były nieodłącznym elementem sowieckiego „marszu wyzwoleńczego” przez Polskę, Niemcy i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Żołnierzom Armii Czerwonej – na ogół znajdującym się pod wpływem alkoholu – puszczały wszelkie hamulce.
Bolszewicy gwałcili bowiem wszystko, co się rusza. Nie przepuszczali 80-letnim staruszkom ani kilkuletnim dziewczynkom. Oto jedna z licznych relacji przytoczonych przez Stanisława Jankowskiego, autora nowej książki "Dawaj czasy":
„Tego samego dnia wieczorem do domu wtargnęło trzech czerwonoarmistów. Zgwałcili Katherine Puscher, w ósmym miesiącu ciąży, jej szwagierkę Marię Puscher i jedenastoletnią Franciszkę Nierichlo. Strzałami z pistoletu zamordowali Urbana Nierichlo, Johanna Puschera i Bernhardine Goldman. Horst Goldman też został ranny i tylko słyszał płacz, krzyki, stękania z sypialni, w której schowały się kobiety. Po wyjściu z sypialni zastrzelili krzyczącą Franciszkę Nierichlo, rozlali benzynę i podpalili dom. Z ranami postrzałowymi nóg wyczołgał się z domu, ale nie mógł już uratować płonącego brata Rudolfa”.
I jeszcze jedna:
„Teraz znaleźliśmy schronienie w piwnicy naszej posiadłości klasztornej w Radogoszczy. Jeden czerwonoarmista zamknął drzwi i uwięził nas. Byliśmy jeńcami Armii Czerwonej! Ogarnęła nas rozpacz. Brutalne gwałty, krwawy terror. Deportacje, strzał w kark – takie obrazy docierały z tyłów frontu. Zaraz z naszej grupy zostały zabrane na zewnątrz trzy kobiety, jak powiedzieli do sprawdzenia dokumentów. To był rozdzierający serce widok, gdy krzyczące dzieci stały przed napastowanymi matkami. Ale one nie mogły pomóc. Byliśmy trzymani w szachu przez kolby karabinów. Dwie kobiety wróciły, szlochając, i opowiedziały mi, co je spotkało. Pełni obaw oczekiwaliśmy na Elizabeth Hoffmann. Ale ona nie wróciła…”.
Ofiary sowieckiej przemocy seksualnej – oczywiście te, które przeżyły – znalazły się po wojnie w dramatycznej sytuacji. Spora część z nich borykała się z paskudnymi chorobami wenerycznymi, jeszcze więcej nie mogło poradzić sobie z traumą. Niektóre urodziły poczęte w trakcie gwałtów dzieci. Kobiety te wstydziły się mówić o swoich tragicznych doświadczeniach, nie mogły również poinformować o nich władz.
Zarówno w PRL, jak i w NRD bestialstwa bolszewików były bowiem tematem tabu. Każdy, kto odważyłby się o nich głośno mówić, uznany zostałby za „faszystowskiego kłamcę” i „kontrrewolucjonistę”. Zgwałcone kobiety pozostały więc same ze swoim cierpieniem. Wiele z nich już nigdy nie było w stanie normalnie żyć, wiele popełniło samobójstwo.
źródło:dorzeczy.pl
"Dla pokoju trzeba ryzykować tak samo, jak w trakcie wojny...
Jeśli boisz się postawić sprawę na ostrzu noża, już przegrałeś..."
John Dulles Foster
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz