
Wiosna- porządki w ogrodzie najwyższy czas czynić.
A mój po zimie wcale nie przypomina tego rajskiego.
Przy tej okazji chciałam ogłosić akt kapitulacji.
I akt bezwarunkowej akceptacji: kret moim przyjacielem jest.
To efekt wieloletniej, bezskutecznej wojny ze złośliwcem, który swój podziemny dom rozbudował niedaleko mojego. Nie godził się ten gość na humanitarną przeprowadzkę na tereny niezamieszkałe przez ludzi. Tak oto zyskałam niespodziewanie nowego przyjaciela. Przyjaźń trochę wymuszona, ale co mi tam... . Byle nie wchodził mi w ścieżkę (w drogę).
I usiadłam do mojego komputera chcąc napisać, jakimi to sposobami zdobywa się nowe przyjaźnie, o mojej pełnej poświęceń- otwartej (taktycznej) i partyzanckiej (z zaskoczenia)- prowadzonej walce, w której- jak się okazało- z góry skazana byłam na niepowodzenie. O dzwonkach i dzwoneczkach wieszanych na gałęziach krzewów i drzew, które przy byle podmuchu wiatru grały jak na podniesienie we mszy solennej w pobliskim kościółku. I o tym jak długo i mozolnie dochodziłam do prostej prawdy, że Bóg stworzył kreta mając gorszy dzień. Bo gdyby było inaczej, mój ogród wyglądałby przynajmniej jak ten rajski - gdzie wszyscy żyli w zgodzie i przyjaźni (do czasu- o czym w obrazku poniżej).
![]() |
I wymyśliłam już adekwatny tytuł, i sprawdziłam w Google, czy nie popełniam jakiegoś plagiatu, i .....zaskoczenie! Taki tytuł już jest! Jeszcze większą niespodzianką było to, co pod nim przeczytałam. Szkoda, że o tym sposobie na kreta nie wiedziałam wcześniej. Ileż czasu bym zaoszczędziła, a ile rozczarowań....!!! ...
.....................................................................
Mój przyjaciel kret.
Walkę z kretami prowadziłem od lat. Bezskutecznie! Był karbid, świece dymne, brzęczki wbijane do ziemi. Jakieś proszki rzekomo o zapachu które podobno one nie lubią. Sypałem do korytarzy suszony kwiat lawendy, wkładałem nawet włosy przyniesione od fryzjera, kropiłem olejkiem lawendowym. Stosowałem wszystko, o czym tylko słyszałem , że odstrasza krety. Nawet podchloryn sodu. Środek stosowany do uzdatniania wody. Po nim, a może i z innego powodu krety wyniosły się na prawie półtora roku, ale gdy wróciły z posiłkami to było coś strasznego. Kretówka na kretówce.
Stosowałem tez środki do pryskania trawnika, którymi podobno oblepiają się dżdżownice, a ten zapach i ten smak nie lubią krety. Były butelki plastikowe po napojach i puszki po piwie zatknięte na patykach.
Wszystko na nic. (...) W końcu powiedziałem,wygrałeś bracie!”, ale nadal byłem wściekły na swojego kreta. Do czasu. Znalazłem bowiem złoty, pewny sposób na niego.Postępowałem niemal dokładnie jak podawała "instrukcja" odnaleziona gdzieś w internecie. Przygotowałem wygodny leżak, 4 butelki piwa, otwieracz do butelek, widły i łopatę.
Mając to, usiadłem wygodnie na leżaku obok kretowiska i czekałem na kreta.
Otwieram pierwsze piwo. Powoli się delektuję jego smakiem. Widły i łopata leżą obok ,w pogotowiu. I po tym pierwszym piwie zaczęło mi być trochę szkoda tego kreta, który za chwilę niechybnie straci życie.
Czas się dłuży. Kreta nie ma. Otwieram drugie piwo. Przy nim dochodzę do wniosku, że kret pewnie chciałby sobie jeszcze pożyć, ma zapewne rodzinę, tylko dlaczego panoszy się na mojej działce? Medytację przerywa otwierane właśnie trzecie piwo.
Kreta nadal nie ma, ale świat wydaje mi się coraz bardziej piękny. Mam coraz więcej wątpliwości i skrupułów. Jeszcze bardziej zacząłem kochać przyrodę, no i mojego oczekiwanego gościa wprawdzie, nie proszonego, ale zawsze gościa.
Kończąc sączyć czwarte piwo kret przestał mi już przeszkadzać. Jestem nawet szczęśliwy, że się nie pojawił i uszedł z życiem.
Zmęczony, skołatany myślami poszedłem wypocząć.
Pokochałem kreta.
W przepisie znalazłem jeszcze adnotację, że gdy wściekłość na kreta powraca, powtarzać powyższą terapię aż do skutku!.
Ale po co, skoro po pierwszej sesji kret jakby „zapadł się pod ziemię”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz