8 kwietnia 2019

Sennik i Tarot?.. nie, nie, nie ..to nie ze mną...

                                                       
                                                 Sennik egipski.
Na  ciemnej, dębowej etażerce mojej babci  zawsze leżała  mocno sfatygowana, z pożółkłymi kartkami, książka. Chyba przeszła przez niejedne ręce. Babcia nie pozwalała mi jej dotykać, bo i po co? I tak nie potrafiłabym przeczytać.
Pamiętam tylko, że odwiedzający ją we śnie nieżyjący dziadek, zawsze był ostrzeżeniem. To znak, że może zdarzyć się coś złego. Święcie wierzyłam wtedy, że dziadek w niebiesiech czuwa nad nami, a babcia wszystkie od niego odbiera sygnały.
                                                       Racjonalnie.
Kiedy nauczyłam się już czytać i stałam się racjonalnie myślącą kobietą, zapomniałam o egipskim senniku mojej babci. Życie toczyło się szybko, a ilość pracy powodowała u mnie tak  głęboki sen, że rano nie pamiętałam, czy w ogóle coś mi się śniło.
 Wybierając się w kolejną służbową podróż, tym razem ze wzmocnionymi siłami - z koleżanką- miałam nadzieję na szybkie załatwienie sprawy i tym samym szybki powrót do domu. Jakże się myliłam...
                                                     Magda.
Magda trajkotała całą drogę. To jej trajkotanie polubiłam potem tak skutecznie, że stała się  moją najlepszą przyjaciółką. Ale to było potem. Teraz byłam na nią zła, bo przez to jej trajkotanie nie udawało mi się pozbierać myśli. A poprzedniego dnia za mało czasu miałam, by przygotować się do ważnego spotkania.
Gdy na miejscu już wysiadałyśmy z samochodu, Magda- jakby od niechcenia- rzuciła tekst:
- Wiesz, w drodze powrotnej zahaczymy o jedno miejsce. Umówiłam nas z tarocistą....
 Stanęłam jak wryta i oczy chyba zrobiły mi się nadmiernie okrągłe, bo dorzuciła:
-Ale nie martw się ... nadrobimy tylko jakieś 20 kilometrów...

                                             Magiczny pokój.

  Drzwi zadbanego domku z ogrodem otworzył przystojny pan z wąsami. Na pierwszy ogień Magda wypchnęła oczywiście mnie. Weszłam do zaciemnionego pokoju, gdzie  pachniało magią, a meble i różne bibeloty przy migotliwym świetle świec przyprawiały o dreszcze strachu.
-Niech będzie tarot na życie... a co mi tam...
    Mówił spokojnie. To ja co jakiś czas przerywałam.
-Co??? ... Niemożliwe... Niemożliwe.. To- nie-moż-li-we...!


Gdy późnym wieczorem dotarłam  do domu, jeszcze byłam pod wrażeniem pana M. Sprytnie sobie wymyśliłam -żeby o niczym nie zapomnieć - wszystko zapiszę.  A po latach (wszak to tarot był na całe życie) pojadę do niego i powiem, co sądzę  o takich bredniach.

Minęły lata...    

                                Nie pojechałam...



Ten post powstał w ramach uzupełnienia poprzedniego wpisu Byłam cyganką., w którym mówiłam o tym, że życia nie da się zaplanować. Są na niebie i ziemi takie zjawiska, na które nie mamy żadnego wpływu. I dodam tylko, że nie  jestem zwolenniczką żadnych niepojętych filozofii w rodzaju fatalizmu czy determinizmu.  Nie chcę też nikogo zachęcać do poznawania swojej przyszłości poprzez karty Tarota. Mimo wszystko uważam, że każdy sam jest kowalem swojego szczęścia (z planem lub bez niego), a cała sztuka w tym, by niepomyślne zrządzenia losu przekuć w swój sukces.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz