29 kwietnia 2019

Mój przyjaciel kret. Rzecz o rajskim ogrodzie.



 Wiosna- porządki w ogrodzie najwyższy czas czynić.
 A mój po zimie wcale nie przypomina tego rajskiego.
 Przy tej okazji chciałam ogłosić akt kapitulacji.
 I akt bezwarunkowej akceptacji: kret  moim przyjacielem jest.

To efekt wieloletniej, bezskutecznej  wojny ze złośliwcem, który swój podziemny dom rozbudował niedaleko mojego. Nie godził się ten gość na humanitarną przeprowadzkę na tereny niezamieszkałe przez ludzi. Tak oto zyskałam niespodziewanie nowego przyjaciela. Przyjaźń trochę wymuszona, ale co mi tam... . Byle nie wchodził mi w ścieżkę (w drogę).
I usiadłam do mojego komputera chcąc napisać, jakimi to sposobami zdobywa się nowe przyjaźnie, o mojej pełnej poświęceń- otwartej (taktycznej) i partyzanckiej (z zaskoczenia)- prowadzonej walce,  w której- jak się okazało- z góry skazana byłam na niepowodzenie. O dzwonkach i dzwoneczkach wieszanych  na gałęziach krzewów i drzew, które przy byle podmuchu wiatru grały jak  na podniesienie  we mszy solennej w pobliskim kościółku. I o tym jak długo i mozolnie dochodziłam do prostej prawdy, że Bóg stworzył kreta mając gorszy dzień. Bo gdyby było inaczej, mój ogród wyglądałby przynajmniej jak ten rajski - gdzie wszyscy żyli w zgodzie i przyjaźni (do czasu- o czym w obrazku poniżej).



I wymyśliłam już adekwatny tytuł, i sprawdziłam w Google, czy nie popełniam jakiegoś plagiatu, i .....zaskoczenie! Taki tytuł już jest! Jeszcze większą niespodzianką było to, co pod nim przeczytałam. Szkoda, że o tym sposobie na kreta nie wiedziałam wcześniej. Ileż czasu bym zaoszczędziła, a ile rozczarowań....!!! ...
                               .....................................................................
                                     Mój przyjaciel kret.
Walkę z kretami prowadziłem od lat. Bezskutecznie! Był karbid, świece dymne, brzęczki wbijane do ziemi. Jakieś  proszki  rzekomo o zapachu które podobno one nie lubią. Sypałem do korytarzy suszony kwiat lawendy, wkładałem nawet włosy  przyniesione od fryzjera, kropiłem olejkiem lawendowym. Stosowałem wszystko, o czym tylko słyszałem , że odstrasza krety. Nawet podchloryn sodu. Środek   stosowany do uzdatniania wody. Po nim, a może i z innego powodu krety wyniosły się na prawie półtora roku, ale gdy wróciły z posiłkami to było coś strasznego. Kretówka na kretówce.
Stosowałem tez środki do pryskania trawnika, którymi  podobno oblepiają się dżdżownice, a ten  zapach i ten smak nie lubią krety.  Były butelki  plastikowe po napojach  i  puszki po piwie zatknięte na patykach. 
Wszystko na nic. (...) W końcu powiedziałem,wygrałeś bracie!”, ale nadal byłem wściekły na swojego kreta. Do czasu. Znalazłem  bowiem  złoty, pewny  sposób na niego.Postępowałem niemal dokładnie jak podawała "instrukcja" odnaleziona gdzieś w internecie. Przygotowałem wygodny leżak, 4 butelki  piwa, otwieracz do butelek, widły i łopatę.
Mając to, usiadłem  wygodnie na leżaku obok kretowiska i  czekałem  na kreta.
Otwieram pierwsze piwo.  Powoli się delektuję jego smakiem. Widły i łopata leżą obok ,w pogotowiu. I po tym  pierwszym piwie  zaczęło mi  być trochę szkoda tego kreta, który za chwilę niechybnie straci życie.
Czas się dłuży. Kreta nie ma. Otwieram drugie piwo. Przy nim dochodzę do wniosku, że kret pewnie chciałby sobie jeszcze pożyć, ma zapewne rodzinę,  tylko dlaczego panoszy się na mojej działce? Medytację przerywa otwierane właśnie trzecie piwo.
Kreta nadal nie ma, ale świat wydaje mi  się coraz bardziej piękny. Mam coraz więcej wątpliwości i skrupułów. Jeszcze bardziej zacząłem  kochać przyrodę, no i mojego oczekiwanego   gościa wprawdzie,  nie proszonego, ale zawsze gościa.
Kończąc  sączyć czwarte piwo kret przestał mi już przeszkadzać. Jestem  nawet szczęśliwy, że się nie pojawił i uszedł z życiem.
Zmęczony, skołatany myślami poszedłem wypocząć. 
Pokochałem kreta.
W przepisie znalazłem jeszcze adnotację, że gdy wściekłość na kreta powraca, powtarzać powyższą terapię aż do skutku!.
Ale po co, skoro po pierwszej sesji  kret jakby „zapadł się pod ziemię”. 

źródło: http://jokopein.blogspot.com     
                             



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz